czwartek, 23 lutego 2012

kolorowe pióra

Sędziwa, ledwo słysząca co do niej mówię kobieta za drugim razem przepisała mi podwójną dawkę Citabaxu, na wyjście z opresji obiema nogami, Depakinę, na histeryczne widowiska, śpiewy i skakanie na jednej nodze i Aspargin, na ociężałość umysłową i fizyczną. Skutkiem tego nie opłakuję już swojej twarzy od prawie dwóch miesięcy, staram się iść naprzód, nadal zawalam naukę, ale już nie z powodu cierpienia. Nie zniknęło jeszcze perliste maniakalne ćwierkanie wioskowego głupka i nadmierne ciągoty do kołdry i poduszki. Czy powinnam się cieszyć? Pewnie tak, ale brakuje mi mojej udręki. Tak, brakuje mi jej. Lubię cierpieć, cierpienie mnie inspiruje, choć przedawkowane może mnie hamować (grudzień 2011, parę szkiców na cały miesiąc), lubię też to rozdzierające uczucie podczas płaczu, który na szczęście w nieszczęściu nie opuści mnie do końca życia. Zmieniam się w coś żywotnego i pewniejszego siebie. Boję się tych zmian, boję się, że ludzie zaczną na mnie inaczej patrzeć, jak na osobę pełną energii, której nie mam i jak na wesołego artystę wariata - ten typ, który zupełnie do mnie nie pasuje. Chcę zachować statyczność mojej sylwetki, pewną tajemnicę, tak ustawicznie niwelowaną przez ekshibicjonizm, a również tą kiczowatą, odstraszającą mroczność, charakterystyczną dla dzieciaków w czarnych koronkach. Przez myśl przechodzi mi nawet rzucenie leków-

...przecież i tak będę nieudolnym wrażliwcem. Chcę wygrać tą walkę ze sobą, chcę się ustabilizować. Nie cierpię tego wieku zmian, tak burzliwych i nieubłaganych, pędzę na hulajnodze, a gdy śruba wypada i przewracam się na pysk, wstaję i biegnę dalej z tą zmazą na ustach, jak trudny jest świat, jak wszystko jest szybkie-

-

Dołączam utwór, którego nie cierpię słuchać i robię to jak najrzadziej, bo głowa mi pęka od jego perfekcyjnego piękna.

Brak komentarzy: