sobota, 28 lutego 2015

notki

Ostatni tydzień to tydzień zmian i małych, lecz istotnych posunięć do przodu. W ubiegłą sobotę w końcu skontaktowałam się w sprawie wetknięcia kabla do kontaktu, to znaczy wtyków potrzebnych do znalezienia godnej pracy. Potem zepsułam komputer, za co zapłaciłam 200 złotych i utratą dat na wszystkich uratowanych plikach oprócz zdjęć (też mi pocieszenie) i gdybym nie zaryzykowała z kupnem pewnego programu (który ostatecznie nie naprawił systemu) przed zaniesieniem do serwisu, to nie odratowałabym dat w folderze z ockami i fanartami z pchata. Przynajmniej te najważniejsze! Gotta move on with life, I guess. Postanowiłam w końcu przejść na Windows 7 i poza problemem z mikroskopijną czcionką na stronach sieci wszystko wydaje się OK. W środę zaniosłam prace do korekty profesorowi Mierzwiakowi, chyba po jakichś trzech czy czterech latach. Średnio mnie to zmotywowało, ale nie ma co narzekać.

Właściwie jedyne, co mnie teraz obchodzi, to książka, która ma przyjść w czerwcu i możliwość zobaczenia się z Marciem przed koncertem w kwietniu. Gruba kasa leci na prawo i lewo.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Dzisiaj (wczoraj) dowiedziałam się, że Luna znalazła nowy dom i że nic jej nie jest (informacja spóźniona o miesiąc). Przynajmniej jeden z kamyczków z serca spadł.

piątek, 13 lutego 2015

Dzisiaj jest piątek trzynastego, a ja zapomniałam o szóstych urodzinach Marouta sprzed czterech dni. Nie życzę ci najlepszego Marout, i tak umrzesz.

wtorek, 10 lutego 2015

Wczoraj zdałam sobie sprawę, że zapomniałam o rocznicy naszej studniówki, a byłam pewna, że chociaż do tego dnia ją opiszę. To wydarzenie zostawiło mi taki niesmak w ustach, że nie mam ochoty o tym pisać, chyba że ktoś będzie chciał o tym poczytać. Bo to chyba głównie z tego ta moja demotywacja wynika.