wtorek, 27 listopada 2012

sobota, 24 listopada 2012

Pomocy

Czuję, że wybuchnę. Normalnie trzewia mi zaraz eksplodują. Pojemność mojej głowy na nienawiść jest zbyt mała. Tracę umiejętność normalnego życia. Żyję jak maszyna. Lewa, prawa, lewa, prawa. Przecież to wszystko, przeciw czemu walczę. Wsadzam sobie pędzel w oko w moich myślach i nie mogę przestać wyobrażać sobie uczucia w dłoni, kiedy to robię. Zawsze wyobrażam sobie ohydne okaleczenia, kiedy życie przecieka mi między palcami.

Boję się potwornie. Codziennie. Ciągle czuję strach. Tak już ponad dwa lata.

Odwracam się od ludzi, bo przeraża mnie myśl, że oni odwrócą się pierwsi. Nie chcę tego. Potrzebuję dowodu na to, że ktokolwiek mnie w ogóle... potrzebuje, szanuje, chce, że ktokolwiek odczuwa jakiś brak, kiedy znikam. Nawet jeśli ktoś mi to powie, nie potrafię mu uwierzyć. Nie potrafię dać wiary. Nie wierzę, że na to zasługuję. Nie ma we mnie nic wartościowego, nic, co mogę komuś dać. A może jest? Nie potrafię tego okazać. Chcę być kimś w życiu, ale póki co moje dążenia spełzają na niczym. Nie wychodzę już nigdzie, nie spotykam się z nikim poza szkołą. Nie chcę nawet widzieć własnej rodziny ani zwierząt. Opryskliwość, agresja. Potrzebuję wsparcia.

Pomocy.

Pomocy.

Jestem bezradna. Nikt mi nie pomoże. Nikt nie pomoże komuś, kto ma wszystko, ale z tego nie korzysta i to odrzuca.

Jestem pusta, wyprana z uczuć. Ząb mi się odłamał, przeciwległy do tego, co wcześniej. Boję się iść do dentysty, bo nie dbam o siebie i boję się, że będzie mną gardził za to. Ludzie gardzą. Nie szanują mnie, czuję to. Pewnie mam przerośnięte ego. Ale jestem tego pewna. Każdy najmniejszy śmiech w szkole, każde parsknięcie i już runę w gruzy. Każda próba poniżenia, zaburzenia mojego wizerunku. Chcę rzucić szkołę. Ale nie mogę. Gdybym mogła, to bym rzuciła i zamknęła się w domu i... i nic, i pewnie w końcu bym się zabiła, albo może narysowałabym cztery tomy komiksu, bo to prawie równoznaczne. Potrzebuję dowodu na to, że ktoś mnie potrzebuje. Nigdy nie odezwę się pierwsza, żeby nie wywoływać sztucznie iluzji zainteresowania. Jeśli ktoś mnie potrzebuje, to przyjdzie. Nie, nikt nie przyjdzie. Może boi się jak ja? Wtedy nic nie poradzę. Boję się was tak samo, jak wy boicie się mnie. Nie wiem za co. Jestem przecież taka słaba, taka bezradna, nie potrafię nic nikomu zrobić. Ale czasem robię. Robię, bo nic nie robię, i to też jest atak. Maluję jakieś gówna na kartce, bez ładu i składu, jak ta notka. Wydaje mi się, że jak będę krzyczeć w zamkniętym pokoju, to ktoś mnie w końcu usłyszy.

Nie mam leków. Coraz większa hipersomnia. Przesypiam po osiemnaście godzin, brak kontaktu z ludźmi. Ostatnie trzy dni trwały minutę. Ostatni miesiąc godzinę. Ostatnie sześć lat sześć miesięcy. Za chwilę umrę.

Pojutrze idę na konsultacje do psychoterapeutki, będę uczęszczać na grupowe terapie, być może z podobnymi śmieciami, co ja, albo może z więcej lepszymi ludźmi ode mnie. Czas pokaże.

sobota, 17 listopada 2012

cytat

Czy reinkarnacja jest pożądana? Niektórym ludziom podoba się idea reinkarnacji, powracania do świata materialnego. Dlaczego tak jest?

Otóż niewielu ludzi jest zainteresowanych wydostaniem się z koła narodzin i śmierci. W rzeczywistości to ich pragnienie, by żyć znowu w materialnym świecie jest właśnie tym, co pociąga ich w koncepcji reinkarnacji. Ponieważ ich zdolność widzenia jest przytłumiona przez iluzję, uważają oni świat materialny za swój dom, a ciało materialne za źródło wszelkiego szczęścia. Nie wiedzą nic o swoim prawdziwym domu – wymiarze duchowym.

Wiele osób nie dostrzega, że świat jest miejscem cierpienia i uważa reinkarnację za wspaniałą okazję do zadowalania się. Błędnie myślą, że świat został stworzony po to, abyśmy się nim cieszyli, zamiast dostrzec, że został on stworzony po to, abyśmy jedynie usiłowali się nim cieszyć.

Powinniśmy zrozumieć, że świat materialny jest miejscem niedoli. Tutaj jest cierpienie. W Bhagavad-gicie, koronie wiedzy wedyjskiej znajdujemy stwierdzenie, że ten świat jest: „anityam asukham lokam” - tymczasowym, pełnym nieszczęść miejscem.

sobota, 10 listopada 2012

pukemony i agresywne chińskie bajki

Tę notkę dedykuję wczorajszemu nadranem, kiedy po siedmiu latach [sic!!!] znalazłam ending pewnej serii, który pokochałam w dzieciństwie.

Ostatnio zastanawiałam się, czemu zawsze miałam taką słabość do mang i anime shōnen (historyjki skierowane do chłopców zazwyczaj w przedziale wiekowym 10-16 lat, charakteryzujące się wartką akcją, dużą ilością walk i ekstremalnymi fryzurami bohaterów), a shōjo (dla dziewcząt, zwykle traktujące o nastoletniej miłości) nie robiło na mnie specjalnego wrażenia.

Nie określiłabym tego jako ogólną słabość do (super)bohaterów i walki dobra ze złem, bo na przykład amerykańskie komiksy pokroju DC Comics albo Marvela, chociaż niewątpliwie mają swój urok, nigdy nie łapały mnie za serce tak, jak japońskie opowiadania o potworach walczących u boku puszczonych na samowolę dzieciaków. To, co mnie tak ujmuje w tych historiach, to ich nawiązanie do dziecięcych marzeń. Piszę teraz całkowicie szczerze: czasem leżę na łóżku i płaczę, że nie żyję w takim idealistycznym, fikcyjnym świecie, gdzie mając trzynaście lat wyruszyłabym samotnie w długą podróż, poznała wielu wspaniałych, gotowych do poświęceń przyjaciół, zapanowała nad jakąś legendarną bestią i walczyła ze złą organizacją, aby pod koniec uratować świat i przynieść ludziom szczęście i pokój. Schematyczność shōnenów promujących zabawki (bo o takich tu mowa) opiera się na kilku podstawowych założeniach, które ucieleśniają najprostsze, oczywiste ideały, niemożliwe do spełnienia. A przecież każdy w jakiś sposób do nich dąży. 

Wolność, wsparcie, władza, sprawiedliwość, szczęście.

A do tego zabawa. Karty, dyski, roboty, figurki, maskotki. Możliwość przeżycia własnych przygód z pomocą dziecięcej wyobraźni. Do dzisiaj zbieram karty Pokémon (serious business, za jedną z kart zapłaciłam ponad 150 złotych), a parę dni temu po dziewięciu latach kupiłam sobie drugiego Beyblade'a (Tempo Hammer Hit) w sklepie z zabawkami. Miałam też kiedyś B-damana, ale jedyne co mi po nim pozostało, to kapsułka na kulki. No i do tego podróbki kart Duel Masters, będącego w zdubbingowanej wersji parodią, a w ogryginalnej również podróbką Duel Monsters, w które chciałabym zagrać obecnie.

Nigdy natomiast nie ruszały mnie komiksy o problemach sercowych nastoletnich dziewcząt, ani przydługawe sekwencje magicznych transformacji obsypanych różami. Oczywiście te dwa typy rozwinęłam w dość ograniczonych kierunkach, bo nie mam na myśli serii typu FMA albo Ouran High School Host Club.

Na koniec daję linka do endingu wspomnianego wcześniej. Nie wiem czemu był tak ważną częścią mojego dzieciństwa, ale zapamiętałam z niego tylko dwa landrynkowe obrazki z Maxem i Reiem i podłożoną pod to cukierkową muzyczkę, i byłam pewna że to nie było oficjalne, więc nawet nie próbowałam tego szukać jako klip z serii. Whatever, mam się z czego cieszyć przez najbliższe dni.