niedziela, 21 września 2014

niezrozumiałe sprawy shippingów i nadmierne analizowanie

W marcu 2010, rozmawiając z Raixly przez komunikator swoim zwyczajem wyśmiewałyśmy wygląd postaci z typowych seriali shōnen (takie postaci, z opaskami na głowie i postawionymi włosami nazywałyśmy "Chio Chips", nawiązując do kart z Dragon Ball, dodawanych kiedyś do tych chipsów). Przewijały się postaci z Bakuganów, Beyblade'ów, Duel Masters, ale największą furorę zrobiła moja rozmówczyni, wysyłając ten obrazek. Wygląd postaci z tej serii uznałyśmy za tak głupi, że obiecałyśmy sobie, że obejrzymy ją i szydząc będziemy miały najpyszniejszą zabawę pod słońcem. Raixly wzięła to nieco mniej poważnie niż ja (taki to już mój charakter z tym przejmowaniem się tym, czym nie powinnam), więc pierwszy krok należał do mnie. Tutaj następuje ważny moment, kiedy zwróciłam uwagę na to, że przed powstaniem Duel Monsters istniała jeszcze pierwsza seria (błędnie nazywana przez fanów season 0), wykonana przez inne studio (Toei), która, z czego niedługo potem zdałam sobie sprawę, opierała się na pierwszych siedmiu tomach mangi, których fabuła różniła się z kolei wyraźnie od tego, co większość dzieciaków zna z adaptacji studia Gallop. Możliwe, że innym razem poruszę sprawę różnic w budowaniu postaci w oryginale i adaptacjach, czy karygodnej cenzury, która okaleczyła tę serię i sposób patrzenia na nią przez wiele osób. Tutaj jednak chciałam się zająć czymś, nad czym dużo ostatnio rozmyślałam. Jak łatwo można się domyślić, Yu-Gi-Oh! niespodziewanie podbiło moje serce, okazując się serią oryginalną i niekiedy nawet zaskakującą (szczególnie manga, której niestety nie miałam jeszcze okazji przeczytać w całości), choć jednocześnie posiadającą pewien liniowy przebieg, charakterystyczny dla tego gatunku. Tutaj będę się opierać przede wszystkim na dwóch pierwszych adaptacjach anime (nie licząc filmów) z wiadomych względów. Poza tym z tego, co wiem, to w mandze nie ma aż tylu tych momentów do dowolnej interpretacji (co nie oznacza, że ich w ogóle nie ma).

Disclaimer: Wiem doskonale, że 90% osób czytających ten post (skąd tu codziennie tyle wyświetleń? 51?!) nie będzie miało pojęcia, o czym mówię. Jako że traktuję ten blog poniekąd jako szkicownik do myśli, wyrzekam się obowiązku umieszczania tutaj wyłącznie zrozumiałych informacji. Lol. Piszę w ten sposób tylko po to, żeby móc użyć słowa disclaimer.
Wszystkie ilustracje po lewej są autorstwa Autora.
Poza tym cały tekst to spoilery.

Pytanie, dlaczego ludzie shippują/pairingują wydaje się proste do odpowiedzenia, lecz mimo to co krok spotykam osoby, które nie potrafią tego fenomenu zrozumieć. Wydaje mi się, że podstawą tego zjawiska może być potrzeba tworzenia wątków romantycznych w uniwersach, w których ich brakuje. To może być wytłumaczeniem, dlaczego dla serii z elementami pornograficznymi prawie nie ma fanartów o treści pornograficznej, za to przeglądając fanarty Pokémon (niestety) trudno na nie nie trafić. Tym samym w seriach shōnen, które nie skupiają się na romansie, tylko (zazwyczaj) na przyjaźni, ten drugi wątek może być (czasem błędnie, a czasem... niekoniecznie błędnie) interpretowany jako romans między postaciami. Ludzie właśnie dlatego wykorzystują już istniejące postaci, zamiast tworzyć własne, ponieważ te zdążyli już poznać, polubić i przywiązać się do nich. Pomijam tutaj kwestie niesławnych self-insertów parowanych z ulubionym bishōnenem. Kazuki Takahashi swoją umiejętnością tworzenia interesujących i, jeśli niezupełnie oryginalnych, to na pewno dobrze zbudowanych postaci, zdobył sobie przewagę nad wieloma seriami. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że do Yu-Gi-Oh! istnieje niemal każda kombinacja pairingów, nawet zupełnie absurdalnych? Co więcej, o ile niektóre są tworzone w charakterze parodystycznym, to nadal wiele z nich jest (na poważnie) wspieranych fanartami, fanficami i dōjinshi. Od razu muszę tutaj nadmienić, że nigdy wcześniej nie byłam osobą supportującą niekanonowe shippingi, ponieważ zawsze uważałam to za naruszenie woli twórców (nie uznaję na przykład parowania Dio z Lucciolą, nawet mimo występowania tak-jakby-hintów do dowolnej interpretacji - analogicznie nie paruję Marika z Rishidem), ale jest jeden wyjątek, który zmienił moje nastawienie. Uniwersum YGO jest o tyle magiczne, że nie da się w nim nie wspierać przynajmniej jednego "nieoficjalnego" shippingu. Nie mam pojęcia, czy autorzy (mówimy o adaptacjach) zdawali sobie sprawę, że taka scena nie będzie interpretowana inaczej, niż jako OTP przez większość fanek (i czasem fanów). I takich scen (z tymi czy innymi postaciami) jest do wyboru, do koloru. Friendship my ass.

Coś w tym musi być, skoro po czteroletniej przerwie tak jak na początku nie potrafiłam zrozumieć, co widziałam w tym całym shippowaniu, tak po retrospektywie całej serii i przebiegu wydarzeń... cóż, przypomniałam sobie. Przeglądając starą listę pairingów, które supportowałam (thiefshipping, citronshipping, blueshipping, irateshipping, bronzeshipping, puzzleshipping, wishshipping) naszło mnie wiele myśli i chęć przeanalizowania każdego z nich (z uwagi na to, że części już nie fanuję). Dodam do tego kilka najpopularniejszych shipów, których nigdy nie lubiłam, bo to też ciekawa sprawa. Thiefshipping i citronshipping pozostawię na koniec, bo to trochę taki gwóźdź programu i inspiracja do całej tej analizy.

1. Mizushipping/blueshipping a prideshipping/puppyshipping et cetera:
Seto Kaiba to dla mnie niemal aseksualna postać - owładnięty żądzą zemsty za porażkę, którą odniósł (i później odnosił ponownie) w pojedynku z duchem faraona, zimny, okrutny, niezwykle inteligentny, piekielnie bogaty i skupiony wyłącznie na stawianych sobie celach, związanych z grą karcianą i technologią. Przy okazji totalny badass. Do każdego napotkanego człowieka zwraca się per "kisama" ("bastard"/"drań"), z wyłączeniem Jounouchiego, do którego zwraca się per "bonkotsu" (w wersji z napisami tłumaczone jako "deadbeat", ale po Polsku można to przetłumaczyć jako "plebs"). Zdaję sobie sprawę, skąd wywodzi się cała idea puppyshippingu - Kaiba upokarza Jounouchiego różnymi obelgami, Jounouchiemu śnią się różne dziwne sny z jego udziałem i wychodzi na to, że tak naprawdę to nie przyznają się do tego, że czują do siebie miętę. Nie, sorry, dla mnie to nie przechodzi. Na tej zasadzie każdy wróg to kochanek. To samo właściwie z shippowaniem Kaiby z głównym bohaterem (tutaj już chyba jedyne usprawiedliwienie to to, że w pierwszej adaptacji Kaiba obserwuje Yuugiego przez kamery, żeby upewnić się, czy nikt go nie pokonał w grze w karty przed nim, a w drugim anime wyraża niezwykłą ekscytację na myśl o walce z Yuugim). Dla mnie te shipy są totalnie na siłę i naginają charakter postaci, chyba, że oprzemy się na naukach Freuda i w każdej sytuacji dostrzeżemy jakiś hint (na przykład w tym, że ojczym Seto kazał mu nosić obrożę jako symbol bezwzględnego treningu). Ewentualnie prideshipping można by oprzeć na poprzednich inkarnacjach bohaterów, ale mało kto chyba zwraca na to uwagę. Jak o tym myślę, to ma to nawet niezły potencjał... Poza tym wiadomo, że yaoi jako gatunek opiera się na podziale partnerów na seme i uke, a w przypadku tych dwóch shippingów wszystkie przykłady, jakie widziałam opierają się na zmienianiu charakteru Jounouchiego (byłego członka gangu wyłudzającego pieniądze) albo faraona (faraona) na delikatne ciotki, co jest oczywiście totalnym bullshitem. Inną kwestią jest fakt, że Seto, a raczej kapłan Seto jest oficjalnie spairingowany z Kisarą, tajemniczą dziewczyną, która oddała życie za niego i zespoiła się ze swoim Ka, Niebieskookim Białym Smokiem, który do końca wiernie służył kapłanowi. Co ma MILION razy więcej sensu patrząc na to, że Seto wydaje się być zakochany w swoim Blue-Eyes (co jest często i słusznie parodiowane). Bardzo tragiczno-romantyczny shipping, w gruncie rzeczy wierzę, że Kisara jest jedyną osobą, którą Seto byłby w stanie pokochać (poza Mokubą, oczywiście). Blueshipping mógłby być kontynuacją historii, w której okazałoby się, że Kisara też zreinkarnowała się we współczesnym świecie (jako człowiek).

2. Irateshipping:
Całkowicie oparty na części historii, w której Marik przejmuje kontrolę nad umysłem Jounouchiego, aby jego rękami zabić głównego bohatera w akcie zemsty, i na pytaniu, co działo się w międzyczasie (po samym porwaniu i przed zaprowadzeniem kukiełki na pole bitwy). Character-wise jedynym wytłumaczeniem dla tego pairingu byłaby chyba potrzeba wyładowania seksualnego przez Marika? Fazowałam na ten shipping głównie przez wkręcenie się w czytanie doujinów (i przez to, że zawierał moje ulubione postaci), ale ostatnio, analizując go zdałam sobie sprawę, że w gruncie rzeczy musiałby to być crack pairing, o ile opieramy się na omawianym wycinku fabuły anime. Ten shipping byłby możliwy tylko w wersji historii zawartej w mandze. Przytoczę dwa dōjinshi, które bardzo lubiłam (mimo że nie mogłam ich czytać, haha) jako obiekt analizy. Avarice autorstwa Ultimate Powers nie posiada fabuły jako takiej (o czym upewniłam się, znajdując niedawno tłumaczenie) i skupia się wyłącznie na akcie seksualnym pomiędzy dwiema postaciami. Marik przejmuje kontrolę nad Jounouchim, po czym wykorzystuje go dla zaspokojenia własnej perwersji i, jak to w doujinach bywa, okazuje się, że Jounouchi też czerpie z tego przyjemność. Avarice opiera się na mandze (po pierwsze, wyszło prawdopodobnie przed adaptacją tego momentu w anime, po drugie, Marik ma czarną koszulkę pod bluzą tylko w mandze). Z tego, co sprawdzałam, w oryginale całe przejmowanie kontroli nad Jounouchim i Anzu jest dość uproszczone w stosunku do anime i to jest jedna scena, którą preferuję w tym drugim, bo w mandze tworzy ona jeszcze większy absurd, niż sam fakt, że każdy pionek Marika mówił jego głosem w czasie walki, a i tak nikt nie jest w stanie skojarzyć głosu "Namu" z Marikiem. Ten naiwny aspekt i zależność między siłą prania mózgu a siłą mentalną ofiary poniekąd pozwala na przypuszczenie, że skoro Anzu nie pamięta niczego z czasu, kiedy była pod kontrolą Millenium Rod, a Jounouchi na początku wydaje się być pod taką samą, pełną kontrolą, to cokolwiek, co stało się przed samą walką, w czasie której Jounouchi zaczyna walczyć z działaniem artefaktu, poszło w zapomnienie. Całe "ale" pojawia się, kiedy przeanalizujemy okoliczności, w jakich odbywa się scena przedstawiona w fanbooku. Pewien zgrzyt w samym dōjinshi to fakt, że Jounouchi nie sprawia wrażenia całkowicie kontrolowanego, co musiałoby skutkować wspomnieniami chwili i zapamiętaniem twarzy Marika. Nieco inaczej ma się sprawa z "Anettai Maji" od EuROSS, wzorowanym po części na mandze (strój Marika), a po części na anime (zmodyfikowana wersja przejmowania kontroli), ale - wygląda na to - posiadającym trochę fabuły. Ta wersja historii z jednej strony może jeszcze bardziej kłócić się z oryginałem, bo całe zdarzenie między dwiema postaciami odbywa się przed praniem mózgu, ale patrząc na naiwność samej sceny w mandze (Marik od tak przychodzi i przejmuje kontrolę nad bohaterami, pal licho, że Jounouchi powinien od razu skojarzyć głos w jego głowie z przed chwilą poznaną osobą), taka modyfikacja fabuły nie wydaje się czymś wybitnie okaleczającym. Można przypuścić, że mamy do czynienia z AU, gdzie Millenium Rod potrafi wymazywać na przykład kawałek pamięci... Zaraz, przecież potrafi. Wystarczy przypomnieć sobie pojedynek Mai z alter ego Marika. Sama scena przejmowania kontroli ma w anime o wiele więcej sensu (wyłączając nierozpoznawanie głosu): Rishid udaje, że jest Marikiem, Marik udaje, że jest jakimś "Namu"; "Namu" udaje, że chce się zaprzyjaźnić z bohaterami (do tego momentu wszystko jak w mandze), Ghoule udają, że napadają na ich trójkę (Jounouchiego, Anzu i Marika) i spuszczają im łomot (z tym, że Marikowi udawany), porywają Anzu i Jounouchiego, po czym następuje coś, czego nie załapałam na początku. Rishid staje przez Jounouchim i unosi rękę przed jego twarzą, kiedy Marik przejmuje kontrolę, żeby sprawić wrażenie, że to on tak naprawdę jest Marikiem. Pretty clever, if you ask me. Na pewno lepiej, niż "lol cześć przejmuję kontrolę nad waszymi mózgami, nikt nie będzie mnie podejrzewał lol". Większość wydarzeń jest sensowniejsza w mandze, ale raz udało im się coś poprawić. Tym samym ten shipping ma jako-taki sens bardziej w oparciu o mangę (i przy założeniu, że postaci są kryptogejami, ale to się rozumie samo przez się przy slashowaniu).

3. Bronzeshipping:
Dobra, tego pairingu nigdy nie lubiłam, bo jest bez sensu, ale w wykonaniu bee wygląda prześlicznie. Problem w tym, że bee wyraźnie alteruje same postaci (włącznie z wyglądem), więc to tak jakby nie do końca to, że podobał mi się sam pairing, tylko że podobały (i nadal podobają) mi się prace bee. Co do shippingu jako takiego, uważam pairingowanie alter ego Marika z kimkolwiek za absurdalne i (ponownie) wszystkie fanarty, jakie widziałam do shipów z nim pokazują tę postać całkowicie out of character. Yami no Marik mógłby co najwyżej kogoś zgwałcić, a to i tak tylko jako zastosowaną wobec tego kogoś torturę. Bronzeshipping jest tym bardziej absurdalny, że Marik i jego alter ego nienawidzą się i próbują zabić jeden drugiego... jak teraz na to patrzę, to bez kontekstu brzmi to absurdalnie, więc nadmienię, że w Yu-Gi-Oh! powszechne jest zaszczepianie własnej duszy w innych ciałach lub przedmiotach (Parasite Mind), co umożliwia komunikowanie się kilku dusz ze światem zewnętrznym i wewnętrznym poprzez jedno ciało. Poza tym, obliczając czas trwania akcji można zdać sobie sprawę z tego, że Yami no Marik pojawia się tylko dwa razy dosłownie na chwilę w całej historii, to znaczy raz w dzieciństwie Marika, zabijając i obdzierając ze skóry jego ojca, a drugi raz podczas pojedynków z Mai, Yami no Bakurą i Marikiem, Jounouchim oraz Bezimiennym Faraonem, a nie widziałam jeszcze fanowskiej adaptacji, która brałaby to pod uwagę. Powiedziałabym, że ta postać nie ma nawet charakteru jako takiego, trochę podobnie do Yami no Bakury, bo obie z nich są zwyczajnie uosobieniem nienawiści i cierpienia Marika i Króla Złodziei (respectively). Yami no Marik istnieje tylko po to, by niszczyć i zabijać w jak najokrutniejszy, sadomasochistyczny sposób, więc pisanie romantycznych ficów z jego udziałem jest naprawdę durne. Chyba, że fanom podoba się tylko jego wygląd, który też swoją drogą nie jest szczególnie seksowny, if you ask me.

4. Puzzleshipping:
Nie wiem, od czego zacząć. W sumie nie mam ochoty niczego dodawać. Mind you, te postaci w mandze nie są aż tak gejowe. Poza strojami. Najbardziej znaną autorką (autorem?) dōjinshi na ten temat jest Quartzshow, ale ile razy chciałabym polubić jej prace za kreskę czy budowanie postaci, to nie mogę znieść ilości twardej pornografii, jaką faszeruje wymyślone przez siebie historie. Ja po prostu nie tak widzę relacje między tymi postaciami. Tutaj pasuje bardziej formuła romantycznej przyjaźni.

5. Wishshipping:
Tu też nie ma za bardzo co pisać, to w sumie nie jest pairing, który biorę na poważnie, po prostu bawią mnie tego typu sceny (wiem, że "daisuki da" to nie to samo, co na przykład "aishiteru yo", i że to pierwsze można mówić na przykład przyjaciołom, a to drugie kochankom, ale ćśśś). Nazwa tego shippingu wzięła się od życzenia, które wypowiedział główny bohater na samym początku ("chciałbym mieć przyjaciół"), a połączenie imion tych postaci daje "yuujou", czyli "przyjaźń". Jounouchi i Yuugi to wspaniali przyjaciele, to tylko kwestia tego, że ta seria jest strasznie gejowa.

6. Citronshipping, thiefshipping, tendershipping:
Po pierwsze od razu powinnam zaznaczyć, że w moim rozumieniu citronshipping zawsze będzie się bezpośrednio łączył z thiefshippingiem. Aby wytłumaczyć mój sposób rozumowania zacznę od tego, że chociaż ten pierwszy to crack pairing, to w tym wypadku zawsze będzie mniej lub bardziej powiązany z faktem, że duch rezydujący w Sennen Ringu należy do Króla Złodziei (który nie ma oficjalnie nadanego imienia - Ryou Bakura to imię pechowego chłopca, który zostaje przez niego opętany -  dlatego tutaj będę go nazywać we wspomniany sposób, zamiennie z Touzoku-ou). Thief i citron to dwa pairingi, którym najbardziej fanowałam cztery lata temu (szczególnie thief... choć z drugiej strony na punkcie citronu byłam tak zawinięta, że zaczęłam nawet rysować nigdy nieukończony doujin), ale ostatnio przy okazji analizowania postaci zmieniłam zdanie co do mojego ulubionego thiefshipu i zdałam sobie sprawę z dziwnego faktu, że citronshipping jest bardziej sensowny niż thiefshipping. Jak to możliwe? Przecież Yami no Bakura i Marik to kanonowi partners in crime, a Król Złodziei żył 3000 lat wcześniej! Ułatwię sobie zadanie rozpisywania poprzez utworzenie kilku podpunktów:
a) Marik Ishtar:
Niedawno czytałam opinię, że nie ma niczego seksualnego w postaci Marika Ishtara, szesnastoletniego chłopca o niezbyt męskim typie urody, długich włosach, z eyelinerem na wielkich oczach, obwieszonego złotą biżuterią i bonusowo pochodzącego z egzotycznego kraju. I myślę, że tak pisząca osoba nie rozumie fundamentalnych zasad, na których opiera się słowo bishōnen. Pal licho! Ta postać jest tak popularna wśród fanek (i fanów), że jego figurka Kotobukiya jest dostępna w wersji półnagiej, a jeśli opieramy się w tym momencie przede wszystkim na wersji z anime, to sam strój też stoi pod znakiem zapytania (gdzie się podziała czarna koszulka? Why so gay?). Opowiem tutaj zabawną bajkę. Mając około dziesięciu lat jedyny raz w życiu kupiłam jeden z numerów magazynu Kawaii, tylko z tego względu, że na okładce widniał Rei Kon, w którym się wtedy podkochiwałam. W tym samym numerze znalazłam artykuł o Yu-Gi-Oh!, w którym chyba musiało być coś o Battle City, bo część informacji dotyczyła Marika jako Rare Huntera. Zafascynowała mnie ta postać, bynajmniej nie z powodu roli, jaką spełniała w anime, tylko z powodu wyglądu. Zapomniałam o tym fakcie przez tyle lat, aż wróciło to do mnie dopiero wtedy, kiedy już byłam w trakcie ostrej fazy na przywódcę Ghouli. Co to ma do rzeczy? To, że, powiedzmy sobie szczerze, większość fanek lubi Marika za wygląd, a nie za charakter. Do niedawna sama uważałam, że to raczej dość jednowymiarowa, angstowa postać, raczej nie warta uwagi, gdyby nie wygląd, dopóki nie zaczęłam przeglądać ponownie odcinków. I wydaje mi się, że w fandomie jest na tyle zseksualizowana, że thiefshipping przez niektórych uważany jest za kanon. Jeśli chodzi o moje stanowisko, to w tym momencie opowiadam się za tym, że jego orientacja seksualna plasowałaby się gdzieś pomiędzy homoseksualizmem a aseksualizmem (w odniesieniu do oryginalnej historii). Większość fanek przedstawia Marika jako wychudzonego, delikatnego chłopca (guilty here), ale prawdę mówiąc nie uważam, żeby trzymanie się kanonu, w którym Marik jest raczej muskularny miało cokolwiek zmienić. Hell, w takim wypadku wygląda jak modele na zdjęciach Pierre et Gilles, czyli nadal gejowo. W ogóle postaci w YGO mają jakąś tendencję do wyglądania sugestywnie, co z III z Zexala albo Sorą z Arc V... Jednocześnie jestem zdania, że ten aseksualizm mógłby wynikać przede wszystkim z przeżytych traum i skrzywienia psychicznego, a niekoniecznie z natury postaci. To będzie punkt, do którego wrócę.
b) Yami no Bakura, Touzoku-ou i tendershipping:
Zacznijmy od tego, że Król Złodziei i Marik Ishtar to bardzo podobne postaci pod tym względem, że obie przeżyły różne tragedie w dzieciństwie (rytualne okaleczanie i drastyczną śmierć ojca w przypadku Marika, wymordowanie rodzimej wioski na zlecenie jednego z kapłanów faraona i wykorzystanie trupów do stworzenia Milenijnych Przedmiotów w przypadku Touzoku-ou), za które szukają okrutnej zemsty na "przebudzonym" faraonie. Główna różnica polega oczywiście na tym, że Marik ostatecznie wybacza Atemowi (kolejny ważny punkt), a Król Złodziei do samej śmierci kłębi nienawiść. Yami no Bakura natomiast nie do końca jest "przebudzonym" duchem bandyty jako takiego, ponieważ ten zakończył życie będąc w pakcie z Zorciem Necrophadesem (tutejszym odpowiednikiem Szatana), co oznacza, że dusza zamknięta w Sennen Ringu jest "zanieczyszczona", jest personalizacją nienawiści, jaką Król Złodziei żywił do faraona i jego kapłanów. Właściwie nie mamy tak naprawdę okazji poznać prawdziwego charakteru Touzoku-ou, bo wszystkie wydarzenia mające miejsce w Świecie Wspomnień są zmanipulowane w ramach ostatecznej gry, rozpoczętej przez Yami no Bakurę. Znów punkt. W tym przypadku trudno mówić o jakiejkolwiek seksualności, bo tym samym duch złodzieja jest podobną formą istnienia, co Yami no Marik, to znaczy mającą tylko jeden cel istnienia i nieposiadającą żadnych innych zainteresowań. Istotą całkowicie aseksualną. Tendershipperzy często odwołują się do tej sceny jako dowodu na sensowność ich pairingu, ale uważam to za oczywiste, że przytoczony fragment tłumaczy się sam przez się. Tu na samym dole można przeczytać fanowską interpretację tego urywku, która przyjmuje wyraźnie błędne założenia. Duch złodzieja jest pasożytem. Nic więcej. Nie uratował Ryou Bakury ze współczucia, tylko z wewnętrznej dumy i zniesmaczenia metodami Marika.
c) Thiefshipping a citronshipping:
Jakby nie patrzeć, powyższy przegląd neguje sens pairingowania tych postaci... w obrębie czasowym, w którym rzeczywiście się kontaktują. Thiefshipping ma małą szansę zaistnienia w momencie, kiedy obaj antagoniści są całkowicie skupieni na szukaniu sposobu na zemstę, z czego jeden z nich nawet nie ma ludzkiego charakteru jako takiego (znowu: jego seksualność mogłaby ograniczać się do upustu seksualnej frustracji). To nie oznacza, że w normalnych okolicznościach między tymi postaciami nie mogłoby coś zaistnieć, tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że prawdziwego charakteru Króla Złodziei nie mamy okazji nigdy poznać, ponieważ w czasie ostatecznej gry postać ta jest jedynie manipulowanym pionkiem. Widzicie tutaj hint? Citronshipping umożliwiałby rozwinięcie historii lub stworzenie AU w celu przedstawienia tych postaci poza problematyczną sytuacją, opierając się na rzeczywiście mającym miejsce przyciąganiu się dwóch złodziei (znowu odsyłam do HoYay). Na myśl od razu nasuwają się cztery sposoby, w jakie te postaci mogłyby się spotkać: albo jeden z nich musiałby się przenieść z lub do Świata Wspomnień, albo jeden z nich musiałby mieć inkarnację w czasach drugiego. O ile ta pierwsza opcja jest raczej absurdalna i bezsensowna (w tym wypadku musiałoby to być AU), to ta druga wydaje się być (według mnie) wyjątkowo interesująca. Nie powiedziałabym, że tak sformułowana historia musiałaby podpadać pod alternative universe, bo mogłaby być uznana za dalsze rozwinięcie świata, zależnie od sposobu przedstawiania wydarzeń. Tak byłoby w wypadku reinkarnacji Touzoku-ou we współczesnym świecie, a sam pairing mógłby rozwinąć się po zakończeniu historii, kiedy nie wiemy nic o dalszych losach większości postaci. To byłaby forma niekoniecznie zmieniania historii, a dopisywania jej dalszej części, trzymając się tych samych realiów. Ja akurat preferuję opcję drugą, ze względu na to, że (tak jak już wspominałam) Marik prawdopodobnie nie byłby w stanie utrzymywać bliższych kontaktów z ludźmi - poza rodziną - po tym wszystkim, co przeszedł... chyba, że Touzoku-ou przypomniałby mu o Bakurze i byłby w stanie podnieść go na duchu. Poza tym starożytny Egipt jest bardziej romantyczną i ciekawą scenerią, dodającą przy okazji element tabu przy związku homoseksualnym, co zawsze ubarwia historię. Druga wersja wymagałaby modyfikacji oryginalnej historii chyba tylko w momencie, kiedy inkarnacja Marika miałaby być osobą istotną na dworze faraona. Jest możliwość pominięcia tego elementu sugerując, że faraon nie wiedział o jego istnieniu, co nie wyklucza na przykład wiedzy kapłanów (których, ponownie, tak naprawdę nie poznajemy poza grą). Tak jak wspomniałam, wszystko zależy od sposobu konstruowania wydarzeń. Swoją drogą, jakby nie patrzeć mówimy o yaoi, gdzie trzeba brać pod uwagę nierealistyczny podział na uke i seme, i on też ma większy sens w przypadku citronshippingu. Wysnułam niegdyś przypuszczenie, że powód, dla którego Marik jest przedstawiany jako postać raczej słaba i delikatna (w kontraście z kanonem) może być (między innymi) czysto techniczny, to znaczy oparty na japońskich zaimkach osobowych - boku, którego używa Marik jest o wiele słabszym zaimkiem niż zuchwałe ore-sama, używane przez Yami no Bakurę - ale gdyby nie patrzeć na ten aspekt, to wydawałoby się, że "układ stron" powinien być odwrotny - to raczej Ryou Bakura jest bladym, chudym, słabym fizycznie chłopaczkiem - ale nie spotkałam się jeszcze z trzymaniem się kanonowych sylwetek tych postaci przy thiefshipowaniu. Król Złodziei natomiast jest posiadaczem pokaźnej klaty i do tego jest starszy od większości bohaterów (ja przyjmuję, że ma jakieś 20 lat), więc lepiej spełnia warunki na... *shivers* ...seme z prawdziwego zdarzenia (prawdziwego w głowie yaoistki). Kolejnym powodem dla postrzegania Marika jako słabszej postaci jest być może fakt, że jako antagonista ostatecznie kapituluje (takie postrzeganie kłóci się swoją drogą z podejściem autora), w odróżnieniu od ducha Touzoku-ou. Generalnie uważam citronshipping za bardziej sensowny, ponieważ pozwala na stworzenie poniekąd "nowych" postaci, opierając się jedynie na cechach charakteru, które posiadają od urodzenia - pan Takahashi podał miesiąc i dzień urodzenia Marika i to jest dobry punkt startowy, natomiast w przypadku Króla Złodziei jest trochę trudniej, bo jedyne, co wiemy, to to, że tragedia, którą przeżył bardzo mocno odbiła się na jego psychice, ale umiejętny autor będzie potrafił oprzeć się jedynie na tym i na Yami no Bakurze, żeby stworzyć na nowo postać z krwi i kości. Swoją drogą, nazwa tego shippingu podobno wywodzi się z tego, że między tą parą miałoby dochodzić do wielu scen seksualnych (patrz: citron → lemon), ale wcale nie trzeba tego w ten sposób postrzegać. Akurat najlepsze dōjinshi do tej serii, jakie kiedykolwiek znalazłam przedstawia ten pairing w bardzo łagodny sposób (najlepsze, bo nie modyfikuje charakterów postaci, tylko tworzy je w taki sposób, jaki wcześniej opisałam - na nowo, możliwe, że w formie AU - nie wiemy, jak autor wyobrażał sobie rzeczywistą śmierć Touzoku-ou; przy okazji to main trigger do napisania tego TL;DR artykułu). Swoją drogą ta krótka historyjka ma ciekawe zakończenie - chociaż jego prawdopodobieństwo zależy od tego, czy informacja dotycząca Karima jako ostatniej inkarnacji Marika jest prawdziwa (nie mogę znaleźć żadnego jej źródła poza wiki). Poza tym, wycofanie się z fandomu thiefshippingu nie przeszkadza mi nadal faworyzować doujinów Ultimate Powers, chociażby za samą kreskę.

Cóż, czas na jakieś podsumowanie tego całego zamieszania. Chyba tak już się naprodukowałam, że mogę napisać tylko to, że Yu-Gi-Oh! to na tyle specyficzna seria, że z pewnością większość fanek (i niektórzy fani) supportują w niej pary nieprzewidywane przez autora. Nie jest to nowością w przypadku fandomów, jeśli nie liczyć ilości niekanonowo shippowanych postaci. Być może coś jest w całej tej naiwności i campowości serii shōnen, że trudno nam na poważnie brać dialogi i gesty, które sprawiają bardziej wrażenie wyznań miłosnych i puszczania oczka do shipperów, niż uroczo bezpretensjonalnej potrzeby budowania przyjaźni (tvtropes całkiem zgrabnie opisuje sedno sprawy - tak w odniesieniu do nostalgii, jak i do podejścia fanów). Ważne jest jednak to, że prawie zawsze kiedy trafiałam na osoby kiedyś źle nastawione do YGO, to były to osoby, które po zapoznaniu się z oryginałem zostawały największymi fanami tego uniwersum. Bo myślę, że warto.

To tyle!

piątek, 19 września 2014

Cirque du Soleil - Kooza

Właśnie wróciłam z. Niewiarygodne popisy akrobatów, prześmieszni komicy, dużo interakcji z publicznością i wiele innych miłych elementów. Muszę częściej chodzić do cyrku (nie licząc jednych odwiedzin w wieku pięciu lat, to był mój pierwszy raz).

wtorek, 16 września 2014

Ważne daty: 2013/2014 - pamiętny Sylwester

Wiadomo już, jaki wpływ wywarł na mnie rok 2013 - po powrocie ze szpitala słyszałam dużo opinii, że zmieniłam się na lepsze i otworzyłam się na ludzi. Moje nastawienie do wszelkiej maści imprez i spotkań towarzyskich nie zmieniło się jednak - a przynajmniej tak mi się wydawało - do czasu, aż w klasie nie zainicjowano rozmów na temat studniówki, na którą przecież nie miałam zamiaru iść, a to podejście zmienić mógł tylko jeden temat. Mój entuzjazm wpłynął więc również na decyzję dotyczącą zaproszenia na Sylwester w domu Kariny, miłośniczki kisielu.

Karina zaprosiła wszystkich z możliwą nadwyżką, ale wiadomo było, kogo nie należy się spodziewać z grona lękliwych i odludków. Jakież było więc zdziwienie na twarzach znajomych imprezowiczów, kiedy spotkali mnie i moją dziewczynę o 22. (dwie godziny po rozpoczęciu), gdy szli obejrzeć nowy samochód Tobiasza. Nie dość tego: na oświetlonej latarką twarzy widniał pełen makijaż (o który poprosiłam matkę, bo mojej roboty wyglądałby jak u Jokera), pierwszy raz w historii życia. Kamila poczęstowała mnie białym winem (które smakowało okropnie, jak każdy alkohol), po czym poszłyśmy do dużego, urokliwego domu na wzgórzu.

W środku było pełno osób, i chociaż dom był duży, to jednak trzeba było się przepychać między masą ludzi, żeby przejść. Wydaje mi się, że ostatecznie uczestników imprezy mogło być nawet 60 (nie jednocześnie). Usiadłyśmy na stołkach przy stole zastawionym przekąskami i alkoholami wszelkiej maści, po czym... no, właściwie wiele się nie działo na początku. Kilka słów zamienionych z każdą znajomą osobą, wyrazy zdziwienia i uciechy, komplementy, i tak siedziałyśmy. Spytałam chłopaka Kamili, czy w ten sposób wyglądają takie imprezy, co on zdawkowo potwierdził. Aha. No nic. Zabrałam ze sobą rysunki, książkę i etui z płytami, które ostrożnie wybrałam ze swojej kolekcji na ewentualną okazję, więc czułam się zabezpieczona. Pokój Kariny, mimo skromnego rozmiaru, sprawdzał się nieźle jako parkiet, a jedyne, co przeszkadzało, to głośniki pozbawione basu (nie wiedziałam, że można było przynieść własne, lepsze). Dobierając muzykę, starałam się omijać pozycje typu Noisuf-X czy Dulce Liquido, ale później w tym samym miejscu odbył się konkurs na co hałaśliwsze kawałki, aż doszło do puszczania terrorcore'u i power electronics. Naszła mnie myśl, że może nie było potrzeby być tak ostrożnym. Ostatecznie etui i tak się nie przydało, więc to nie miało znaczenia. Jako jedyne niepijące osoby, ja i moja dziewczyna miałyśmy okazję przeprowadzić obserwację stanów umysłowych naszych kolegów w stanie upojenia alkoholowego. Spodziewałyśmy się martwych ciał pod stołem, ale w rzeczywistości obyło się bez tego. Zdecydowałam udać się do pokoju tanecznego i spróbować sił w prawdziwym imprezowaniu, co nie było dla mnie wielce trudną rzeczą, od kiedy niecałe dwa lata wcześniej po raz pierwszy odważyłam się publicznie zatańczyć na koncercie Satsukiego; mimo to czułam się dosyć niezręcznie i trochę głupawo. C. nie chciała tańczyć, więc siedziała na łóżku. Podczas odliczania wszyscy wyszliśmy na dwór i świętowaliśmy Nowy Rok, dałam buzi C. i wszyscy przytulali i kochali wszystkich jak na ecstasy. Potem wróciłyśmy na fotel obok stołu i przez dłuższy czas siedziałyśmy sobie na kolanach i śpiewałyśmy piosenki Soft Cell, bo nie podobała nam się muzyka dochodząca z sąsiedniego pokoju. Pamiętam, że Kamila spytała wtedy, czy nadal jesteśmy razem, to znaczy czy nadal ze sobą sypiamy, na co odpowiedziałam, że jak najbardziej, sypiamy ze sobą, chociaż plecami do siebie (to nie był dobry okres między nami, w sensie mojej apatii).

W pewnym momencie rozejrzałyśmy się i z przerażeniem zdałyśmy sobie sprawę, że wszystkie osoby w pokoju, również te siedzące obok nas, to... dresy. Normalni dresiarze w szarych dresach i o dresiarskich aparycjach. Jeden z nich spytał nas, co jesteśmy takie smutne, co było o tyle groteskowe, że właśnie radośnie śpiewałyśmy sobie jakiś kawałek. Ostrożnie usunęłyśmy się do przedpokoju i okazało się, że nieproszeni goście to znajomi kolegi Kariny, który przeszedł na dresiarstwo parę lat temu i Karina nie spodziewała się, że "zapraszajcie znajomych" przerodzi się w taką sytuację. Kamila ze Staszkiem postanowili się ulotnić i my też zastanawiałyśmy się nad wyjściem (była chyba pierwsza w nocy), ale chciałam jeszcze posiedzieć i podoświadczać nowej dla mnie sytuacji. Zaraz zresztą zrobiło się zamieszanie, kiedy nieproszeni goście zaczęli zagrażać proszonym. Początkowo zaczęłam trochę panikować, że aż do rana nie ma drogi powrotnej i jesteśmy zamknięte z bandą dresów, mimo że Karina starała się ich pozbyć. Prawdziwy zamęt jednak wywołało zniknięcie Trusika, a potem pobicie Alka i Juliana. Atmosfera była przerażająca, ale i ekscytująca. Krew na ścianach w całej dosłowności, afera za zamkniętymi drzwiami łazienki, zarzygane podłogi i poszukiwanie zaginionego kolegi naokoło domu i na ulicy. Dopiero później okazało się, że Trusik uciekł, schował się w krzakach i wrócił cały i zdrowy, więc po części sytuacja okazała się komiczna (po części tragiczna, bo Julian nie dość, że podobno jest chory na raka, to jeszcze stracił kilka zębów), ale uświadomiło to nam, jak bardzo będzie nam brakowało tych wszystkich ludzi i że było co było, ale ta klasa była świetna.

Po ulotnieniu się dresów nastał czas na odetchnięcie i obgadanie całego wydarzenia. O ile pamiętam, włączyłam po cichu w tle "World Within Words" Kangding Ray, ale jakaś dziewczyna szybko przestawiła to na coś tanecznego. W tym czasie zaczął mnie podrywać pewien student prawa, który chyba próbował mi zaimponować chwaleniem się znajomymi, którzy mogliby spuścić łomot tamtym awanturnikom. Chłopak przysiadł się do nas również przy stole i starał się wcisnąć mi alkohol, nie będąc w stanie zrozumieć, że po prostu nie cierpię tego smaku. Po dziesięciu minutach przekonywania mnie i opowiadania o sposobie przygotowywania wytwornych trunków wyciągnął mnie na parkiet i próbował nauczyć jakiegoś klasycznego tańca, ale podziękowałam i wróciłam do mojej drugiej połówki. W pokoju Kariny próbował mnie zresztą zapoznać z muzyką, której słucha (folk metal, o ile dobrze pamiętam), ale w tym momencie nastąpiła wysoce bulwersująca dla nas sytuacja. Ta sama dziewczyna, która wcześniej przełączyła nastawiony przeze mnie utwór, teraz podłączyła do komputera swój telefon (w czasie, kiedy w tle leciał utwór metalowy), włączyła swojego Pitbulla (czy inne bezguście), robiąc kakofonię i zaczęła przekrzykiwać się do studenta przez hałas: "Wyłącz to!!! Wyłącz to!!!", co on pokornie zrobił, po czym wyszliśmy z pokoju. Później okazało się, że inną dziewczynę spotkał ten sam los, co nas - nie dało się nastawić niczego własnego, bo zaraz zostawało przełączone na Rihannę czy jakiś głupi sample remix z Daft Punka. Impreza jednak dobiegała końca i wszyscy albo pospali się wcześniej, albo szli spać teraz (około piątej rano), więc dałam C. za wygraną i pojechałyśmy samochodem ojca Kariny na dworzec.

Nie żałowałam, że spędziłam ten Sylwester w taki sposób, bo zaowocował on masą nowych doświadczeń i pozostawił nieco zwariowane, ale w większej części ciepłe wspomnienia. Zajście z muzyką było jednak dopiero przedsionkiem piekła.