Wiadomo już, jaki wpływ wywarł na mnie rok 2013 - po powrocie ze szpitala słyszałam dużo opinii, że zmieniłam się na lepsze i otworzyłam się na ludzi. Moje nastawienie do wszelkiej maści imprez i spotkań towarzyskich nie zmieniło się jednak - a przynajmniej tak mi się wydawało - do czasu, aż w klasie nie zainicjowano rozmów na temat studniówki, na którą przecież nie miałam zamiaru iść, a to podejście zmienić mógł tylko jeden temat. Mój entuzjazm wpłynął więc również na decyzję dotyczącą zaproszenia na Sylwester w domu Kariny, miłośniczki kisielu.
Karina zaprosiła wszystkich z możliwą nadwyżką, ale wiadomo było, kogo nie należy się spodziewać z grona lękliwych i odludków. Jakież było więc zdziwienie na twarzach znajomych imprezowiczów, kiedy spotkali mnie i moją dziewczynę o 22. (dwie godziny po rozpoczęciu), gdy szli obejrzeć nowy samochód Tobiasza. Nie dość tego: na oświetlonej latarką twarzy widniał pełen makijaż (o który poprosiłam matkę, bo mojej roboty wyglądałby jak u Jokera), pierwszy raz w historii życia. Kamila poczęstowała mnie białym winem (które smakowało okropnie, jak każdy alkohol), po czym poszłyśmy do dużego, urokliwego domu na wzgórzu.
W środku było pełno osób, i chociaż dom był duży, to jednak trzeba było się przepychać między masą ludzi, żeby przejść. Wydaje mi się, że ostatecznie uczestników imprezy mogło być nawet 60 (nie jednocześnie). Usiadłyśmy na stołkach przy stole zastawionym przekąskami i alkoholami wszelkiej maści, po czym... no, właściwie wiele się nie działo na początku. Kilka słów zamienionych z każdą znajomą osobą, wyrazy zdziwienia i uciechy, komplementy, i tak siedziałyśmy. Spytałam chłopaka Kamili, czy w ten sposób wyglądają takie imprezy, co on zdawkowo potwierdził. Aha. No nic. Zabrałam ze sobą rysunki, książkę i etui z płytami, które ostrożnie wybrałam ze swojej kolekcji na ewentualną okazję, więc czułam się zabezpieczona. Pokój Kariny, mimo skromnego rozmiaru, sprawdzał się nieźle jako parkiet, a jedyne, co przeszkadzało, to głośniki pozbawione basu (nie wiedziałam, że można było przynieść własne, lepsze). Dobierając muzykę, starałam się omijać pozycje typu Noisuf-X czy Dulce Liquido, ale później w tym samym miejscu odbył się konkurs na co hałaśliwsze kawałki, aż doszło do puszczania terrorcore'u i power electronics. Naszła mnie myśl, że może nie było potrzeby być tak ostrożnym. Ostatecznie etui i tak się nie przydało, więc to nie miało znaczenia. Jako jedyne niepijące osoby, ja i moja dziewczyna miałyśmy okazję przeprowadzić obserwację stanów umysłowych naszych kolegów w stanie upojenia alkoholowego. Spodziewałyśmy się martwych ciał pod stołem, ale w rzeczywistości obyło się bez tego. Zdecydowałam udać się do pokoju tanecznego i spróbować sił w prawdziwym imprezowaniu, co nie było dla mnie wielce trudną rzeczą, od kiedy niecałe dwa lata wcześniej po raz pierwszy odważyłam się publicznie zatańczyć na koncercie Satsukiego; mimo to czułam się dosyć niezręcznie i trochę głupawo. C. nie chciała tańczyć, więc siedziała na łóżku. Podczas odliczania wszyscy wyszliśmy na dwór i świętowaliśmy Nowy Rok, dałam buzi C. i wszyscy przytulali i kochali wszystkich jak na ecstasy. Potem wróciłyśmy na fotel obok stołu i przez dłuższy czas siedziałyśmy sobie na kolanach i śpiewałyśmy piosenki Soft Cell, bo nie podobała nam się muzyka dochodząca z sąsiedniego pokoju. Pamiętam, że Kamila spytała wtedy, czy nadal jesteśmy razem, to znaczy czy nadal ze sobą sypiamy, na co odpowiedziałam, że jak najbardziej, sypiamy ze sobą, chociaż plecami do siebie (to nie był dobry okres między nami, w sensie mojej apatii).
W pewnym momencie rozejrzałyśmy się i z przerażeniem zdałyśmy sobie sprawę, że wszystkie osoby w pokoju, również te siedzące obok nas, to... dresy. Normalni dresiarze w szarych dresach i o dresiarskich aparycjach. Jeden z nich spytał nas, co jesteśmy takie smutne, co było o tyle groteskowe, że właśnie radośnie śpiewałyśmy sobie jakiś kawałek. Ostrożnie usunęłyśmy się do przedpokoju i okazało się, że nieproszeni goście to znajomi kolegi Kariny, który przeszedł na dresiarstwo parę lat temu i Karina nie spodziewała się, że "zapraszajcie znajomych" przerodzi się w taką sytuację. Kamila ze Staszkiem postanowili się ulotnić i my też zastanawiałyśmy się nad wyjściem (była chyba pierwsza w nocy), ale chciałam jeszcze posiedzieć i podoświadczać nowej dla mnie sytuacji. Zaraz zresztą zrobiło się zamieszanie, kiedy nieproszeni goście zaczęli zagrażać proszonym. Początkowo zaczęłam trochę panikować, że aż do rana nie ma drogi powrotnej i jesteśmy zamknięte z bandą dresów, mimo że Karina starała się ich pozbyć. Prawdziwy zamęt jednak wywołało zniknięcie Trusika, a potem pobicie Alka i Juliana. Atmosfera była przerażająca, ale i ekscytująca. Krew na ścianach w całej dosłowności, afera za zamkniętymi drzwiami łazienki, zarzygane podłogi i poszukiwanie zaginionego kolegi naokoło domu i na ulicy. Dopiero później okazało się, że Trusik uciekł, schował się w krzakach i wrócił cały i zdrowy, więc po części sytuacja okazała się komiczna (po części tragiczna, bo Julian nie dość, że podobno jest chory na raka, to jeszcze stracił kilka zębów), ale uświadomiło to nam, jak bardzo będzie nam brakowało tych wszystkich ludzi i że było co było, ale ta klasa była świetna.
Po ulotnieniu się dresów nastał czas na odetchnięcie i obgadanie całego wydarzenia. O ile pamiętam, włączyłam po cichu w tle "World Within Words" Kangding Ray, ale jakaś dziewczyna szybko przestawiła to na coś tanecznego. W tym czasie zaczął mnie podrywać pewien student prawa, który chyba próbował mi zaimponować chwaleniem się znajomymi, którzy mogliby spuścić łomot tamtym awanturnikom. Chłopak przysiadł się do nas również przy stole i starał się wcisnąć mi alkohol, nie będąc w stanie zrozumieć, że po prostu nie cierpię tego smaku. Po dziesięciu minutach przekonywania mnie i opowiadania o sposobie przygotowywania wytwornych trunków wyciągnął mnie na parkiet i próbował nauczyć jakiegoś klasycznego tańca, ale podziękowałam i wróciłam do mojej drugiej połówki. W pokoju Kariny próbował mnie zresztą zapoznać z muzyką, której słucha (folk metal, o ile dobrze pamiętam), ale w tym momencie nastąpiła wysoce bulwersująca dla nas sytuacja. Ta sama dziewczyna, która wcześniej przełączyła nastawiony przeze mnie utwór, teraz podłączyła do komputera swój telefon (w czasie, kiedy w tle leciał utwór metalowy), włączyła swojego Pitbulla (czy inne bezguście), robiąc kakofonię i zaczęła przekrzykiwać się do studenta przez hałas: "Wyłącz to!!! Wyłącz to!!!", co on pokornie zrobił, po czym wyszliśmy z pokoju. Później okazało się, że inną dziewczynę spotkał ten sam los, co nas - nie dało się nastawić niczego własnego, bo zaraz zostawało przełączone na Rihannę czy jakiś głupi sample remix z Daft Punka. Impreza jednak dobiegała końca i wszyscy albo pospali się wcześniej, albo szli spać teraz (około piątej rano), więc dałam C. za wygraną i pojechałyśmy samochodem ojca Kariny na dworzec.
Nie żałowałam, że spędziłam ten Sylwester w taki sposób, bo zaowocował on masą nowych doświadczeń i pozostawił nieco zwariowane, ale w większej części ciepłe wspomnienia. Zajście z muzyką było jednak dopiero przedsionkiem piekła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz