wtorek, 17 stycznia 2012

rządek półek

Po pierwsze chciałam przeprosić za późną publikację wszystkich komentarzy - nadal nie orientuję się do końca na Bloggerze i dopiero odkryłam, że nie wyskoczy mi żadne okienko, jeśli jakiekolwiek przyjdą, a muszę grzebać gdzieś w zakładkach bloga. Pomijając tę głupotkę z mojej strony, komentarze mi się bardzo podobały i cieszę się, że też macie coś do powiedzenia w tych tematach. Dziękuję.

Po drugie, właśnie á propos komentarzy, w jednym z nich do starego posta, Astray (znamy się?) pisał(a), że wesoła muzyka jest pusta. Nie mogę się zgodzić, dlatego warto rozwinąć ten temat.

Na początek podzielmy muzykę na negatywną i pozytywną. Negatywną, czyli wspomniane "wściekłe, smutne i rozdzierające utwory" i pozytywną, czyli "wesołe". To prawda, że negatywna muzyka jest o wiele bardziej dotykająca, do tego często nosi więcej prawd o życiu i człowieku niż radosne trele. Zawsze byłam zdania, że smutek jest głębszy i piękniejszy od radości, i że wyraża więcej. Ale pozytywna muzyka też wyzwala emocje, nawet jeśli tych prawd o życiu sobą nie przekazuje. Nie warto w tym celu słuchać radio (lubię te stare formy odmian, ach, słucham plastykowego radio) czy telewizji, epatujących tanimi przyśpiewkami o "pięknym", bogatym życiu ociekającym seksem. Warto natomiast na własną rękę poszukać ciekawej muzyki z drugiego końca emocji. Ja na początek polecam cztery utwory, które zawsze mnie pozytywnie nastrajały, ciepłe, pomarańczowe melodie: "Happiness" Goldfrapp (wraz z teledyskiem) oraz "Atomic Smile""Maple Syrup" i "Brave" (również z wideoklipem) przeuroczego krzywozębnego gitarzysty Phantasmagorii.

Po trzecie, ostatnio martwię się o siebie. Mimo polepszenia mojego stanu psychicznego dzięki lekom, nadal jestem bezustannie zmęczona i niewzruszona. Może to ciśnienie? Nareszcie miałam okazję przesłuchać taneczny utwór Pigface, "Blow You Away (DKay.com Remix)", który niezwykle mi się podobał w sample'u, i mimo tego, że ani trochę się nie zawiodłam, w ogóle mną nie poruszył. Jestem taka zmęczona... Tak czy inaczej, rekomenduję go ebmowo-industrialno-metalowym wyjadaczom, nie zawiodą się.

Po czwarte, jestem uwiązana do jedynego MMORPG, w które gram od dawna, Maple Story. Za kilkanaście minut będę musiała przerwać pisanie i nakarmić mojego kamienia, bo każą mi go żywić ubraniami, cholera. Nie, nie kamień. Kamienia. To brzmi tak debilnie jak jego istota.
Mam nadzieję, że mi się to opłaci, bo zanim ponownie uśnie na 20 godzin, muszę się nagrać dwie czy trzy godziny.

...

Cztery godziny, heh. Jeszcze w międzyczasie ktoś mi próbował shackować konto. Ale lubię marnować czas na tę grę. Jest prosta i urocza, w sam raz, żeby się odprężyć i potrwonić trochę kasy na gadżety z Cash Shopu. No i ma fajne podkłady muzyczne do plansz, mój faworyt jak na razie to utwór rozbrzmiewający w czasie pobytu w Magatii

Jeśli ktoś z was też gra i chciałby się dołączyć do naszej paczki wariatów z Demethosa (kto normalny nazywa postać Pajac albo Jesiotr?!) to mamy otwarte ramiona, nick mam taki jak tutaj.

Brak komentarzy: